Kto z nas nie lubi spacerów w
słoneczne dni? Kto nie lubi spędzić więcej czasu w sklepie
zwłaszcza mając przypływ gotówki ;) ? Która z nas
nie uwielbia tych że momentów w których dziecko(pod
naszym czujnym okiem) zajmuje się samo sobą i swoimi zabawkami, a
my właśnie mamy chwilę dla siebie na cudownie pachnącą herbatkę
albo aromatyczną kawkę... Chyba zdecydowana większość...
A teraz, ile z nas już od chwili
wyjścia z domu na spacer czy zakupy ma ochotę natychmiast wracać
do domu i to czym prędzej? Która z nas nie zdążyła nawet
powąchać herbatki albo zdjąć łyczka z ukochanej „pobudzaczki”
kawy? Oj...chyba też zdecydowana większość.
Nie dziwi fakt,że może w takich
momentach coś się wydarzyć,już chcemy upić łyk a tu: np.
telefon, ważny telefon dzwoni i cóż, jak mus to mus,
odbieramy. Mogło się zdarzyć , że nie pochodziłyśmy za długo
po dworze bo ni stąd ni zowąd -deszcz, było słońce i już nie
ma, no zwyczajny niefart. A z zakupami,może właśnie spóźniłyśmy
się i sklep za niedługo zamykają...
To nazywa się zwykły pech.
Jednak jest jeszcze coś i o ile na
pogodę czy dzwoniący telefon, albo godziny otwarcia sklepu nie mamy
żadnego wpływu, o tyle tu mamy, możemy zareagować a nawet
powinnyśmy.
Otóż nasz „powód” to
nikt inny jak nasza pocieszka :D
Nie wiem co w takich momentach kieruje
naszymi dziećmi, czy to czysty nieświadomy egoizm malucha, czy
zamierzone z premedytacją działanie mające na celu sprawdzić
naszą wytrzymałość, na ile mogą sobie pozwolić, czy jakiegoś
rodzaju „matczyno-dzieciana” telepatia,że w chwili gdy
potrzebujemy spokoju, ciszy, albo zwyczajnie czasu na coś, co sobie
zamierzyłyśmy, One, właśnie wtedy dają się we znaki ze zdwojoną
aktywnością, domagając się tu i teraz uwagi,demonstrując nam to
w dość obsceniczny sposób....
Zwłaszcza w sklepach! Ile razy
widziałam biedne zakłopotane mamy, szarpiące się z dziećmi które
rzucają się na podłogę, tupią, krzyczą, wymachują rękoma,
kopią, gryzą, sceny dosłownie jak z egzorcyzmów! Mówię,
ekhem...piszę to całkiem serio! Dotychczas byłam tylko biernym
obserwatorem, który zawsze ze współczuciem oglądał
takie dantejskie scenki z udziałem tych najmniejszych milusińskich,
ze współczuciem dla mam rzecz jasna. Biedne, czerwone jak
pochodnie, zmieszane, zakłopotane i obrzucane mnóstwem
grubiańskich spojrzeń ze stron innych, a czasem nawet znoszące nie
miłe i uszczypliwe komentarze rzucane pod ich adresem...
Tak kochani, tak właśnie tak, karcone
przez przewijającą się wokół nich tłuszczę za to, że
nie chcą ulegnąć swojej -najpierw jakże słodko robiącej maślane
oczęta pocieszce-nie dają się zmanipulować i zasłodzić przez
swoje dziecko,tylko i wyłącznie „cukrzącemu” mamie w celu
zdobycia kolejnej zabawki. Bo Ono właśnie ma taki kaprys i to
chce.
Jednak tłuszcza wokół
zapamiętuje i dostrzega tylko tą słodko zrobioną minę, wielkie
pełne nadziei oczka i cudowny lekki półuśmiech, który
wyczekuje na pozytywne rozpatrzenie swojej prośby.
Gdy ta taktyka nie skutkuje, a
rodzicielka zdaje się uodparniać na mistrzowsko wyuczone słodkie
minki malucha, zaczyna być gorzko....
O i to jak....
Atak na matkę przypada z dwóch
frontów, z jednej jest Ono, wierzgające w sklepowym koszu
niczym poparzone, lub rzucające się na podłogę, miotane skrajnymi
emocjami czy też bezpośrednio atakujące „zimną rodzicielkę”w
odwecie za odmowę...
Z drugiej strony są ONI! Cała rzesza
gapiów wlepionych w matkę jak łowca skupiony na swojej
zwierzynie....
Nie ma chyba większego horroru i
uczucia porażki, zgnębienia dumy matczynej, rodzicielskiej i
osobistej jak takie słodko-gorzkie zagrywki naszych dzieci.
Zwyczajnie nam wstyd!
Do niedawna sądziłam, ba- byłam o
tym święcie przekonana,że mnie nic takiego nie może spotkać,
przecież moi synkowie mają już 6 i 8 lat i nigdy tak nie robili to
ich siostra pewnikiem będzie identyko, no bo przecież do tej pory
żyłam przekonana,że to moja zasługa,że moje dzieci tak nigdy nie
postępowały,jednak córka szybko sprowadziła mnie na ziemię
i wyprowadziła z błędu, udowadniając jak bardzo się myliłam.
Teraz trwa „walka”, o to kto ma
ostatnie słowo, ile można przeciw mamie używać takich sztuczek,
„walka” o autorytet wśród starszych dzieci jak i na
przyszłość u ich siostry. Oraz „walka” o to aby wytyczyć
zdrowe granice w tzw. rozpieszczaniu, pozwalaniu dzieciom na odrobinę
więcej, w dawaniu im większej swobody.
Jednak ma to swoje stresogenne
czynniki, jest męczące, mozolne i ma się wrażenie,że co i jak
byśmy nie zrobili to i tak się nie uda, dziecko postawi na swoim,
no bo jak tu mówić nie, nie kupię bo nie mam za co, albo nie
jest ci to do niczego potrzebne, lub masz takich już 4 w domu....No
jak mówić nie gdy dookoła nas tylu znawco-wychowawców,
bladego pojęcia nie mających o nas, ani o całym zajściu, którzy
szybko i bez procesu osądzą cię i wydadzą na ciebie wyrok
publicznego wzrokowego linczu nim zdążysz się spostrzec...
Moja mała rada? Moje dziecko, moja
sprawa, osoby trzecie nie będące i nie pozostające ze mną i moją
rodziną w jakimkolwiek zażyłym stosunku nie mają żadnego prawa
do tego by się wtrącać, a jeśli to właśnie zrobiły, robią lub
zamierzają- TO NIECH SIĘ WSTYDZĄ .
MOJA RODZINA-TO MOJA ŚWIĄTYNIA, więc
nie rozumiem jakim prawem tak wiele osób jest w stanie wspinać
się na tak wysoki poziom bezczelności i w jakikolwiek sposób
oceniać mnie, nas jako matki, osoby... Dając przy tym do
zrozumienia, za kogo nas mają. Ech...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz